Trasa prowadzi wzdłuż jeziora Llanquihue…widoki jak zwykle nieziemskie. Na trasie wyznaczono kilka punktów widokowych. My stajemy przy tym, który skierowany jest na Wulkan Osorno – on nigdy mi się nie znudzi!. Aż żal jechać dalej…
Po ok. godzinie docieramy do wsi Las Cascadas i szukamy znaku, który zaprowadzi nas do celu. Tym razem są to wodospady. Nie należą one do żadnego parku. Tak po prostu ktoś je znalazł na swoim terenie i postanowił pokazać je światu. Stały się tak popularne, że co roku przyjeżdża tam tysiące turystów.
Nagle ukazuje się nam ten oto znak… czyli przed nami jeszcze 3 km.
Co jakiś czas kolejne tabliczki…
Aż w końcu…
Wejście. Przy nim witająca nas serdecznie właścicielka terenu. To właśnie ona postanowiła oddać ten kawałek lasu z jego dobrodziejstwami turystom, nie żądając za to nic.
Droga prowadzi wzdłuż rzeki. Żadnych podejść, żadnego wysiłku. Lekki i przyjemny spacer po lesie..
Na samym końcu doliny naszym oczom ukazuje się główna atrakcja trasy…
Niestraszne nam krople wody spadające z nieba, także pewni siebie schodzimy niżej. No i słuchamy… oglądamy…
Po jakimś czasie żegnamy się tym cudem natury. Mokrzy, ale szczęśliwi 🙂 Wracamy tą samą trasą co przyszliśmy, niby to samo, ale…
Dzień upłynął tak szybko, a szkoda! Przed nami jeszcze droga do domu…ale jaka!..

Kocham wulkany i wodospady. Ten całkiem przypomina mi jeden z mojego ostatniego wyjazdu na Maderę 🙂 Ale faktycznie pięknie wygląda. Zazdroszczę wycieczki.
Anita nic tylko przyjechać do nas w odwiedziny 😉 pozdrawiam!
ale czaaad!!! 🙂